Ten dzień upłynął mi na blogowaniu i wgrywaniu zdjęć. Z ciekawszych rzeczy do wieczora były następujące wydarzenia:
Sopa de los nopales "navegantes"
"Liście" kaktusa nopal kroi się w kostkę wielkości ok. 1 cm. Liście są płaskie, o grubości około 5 mm, i po pokrojeniu wydzielają coś w rodzaju śluzu (ciągnie się to i jest śliskie). Żeby nie straciły koloru, zalewa się roztworem Na2CO3 (dostępny w sproszkowanej formie w praktycznie każdym sklepie). Jest on bezsmakowy, zdrowy i tani (opis poniżej). Potem gotuje się, aż los nopales zmiękną, usuwając pianę, która powstaje podczas gotowania. Wszystko zalewa się bulionem drobiowym i podaje z tortillas do zagryzania.
Carbonato (Na2CO3).
Nie wiem czy stosuje się go często w polskiej kuchni, ale jest tani, usuwa brzydkie zapachy (są osoby, które używają go zamiast dezodorantu, oraz po myciu zębów), ma zastosowanie kulinarne oraz jest nieszkodliwy, a wręcz przeciwnie, podobno ma działanie antyrakowe...
Później zrobiłem szybkie pranie (przy wrześniowym słońcu w Puebli odpowiednio powieszone jest suche w przeciągu godziny), sprawdziłem połączenia do Aguascalientes (trochę nie zdawałem sobie sprawy z odległości z Puebli do Aguascalientes, która wyraża się w 9 godzinach, 30 minutach i 609 pesos za połączenie).
Wieczorem odświeżyłem się, spakowałem i zamówiłem taksówkę (z Colonia Loma Linda na dworzec autobusowy CAPU koszt wynosi 45 pesos - usłyszałem z rozmowy między taksówkarzami - taką cenę trudno jednak utargować, szczególnie jak się jest "guerito", czyli białaskiem. Wtedy słyszy się ceny w granicach 80-90 pesos i trzeba się targować, a taksówkarzom średnio zależy na zarobku, więc ostatecznie cena dojazdu na CAPU wyszła mi 60 pesos. Warto skorzystać z pomocy miejscowej osoby, która za Ciebie się wytarguje. Acha, na "dzień dobry" należy się spytać, za ile Cię podwiozą, by później uniknąć problemów.
W ciągu ok. 20 minut byłem na miejscu (po drodze w radiu leciała salsa, ehh ;). Taksówkarz przy okazji skorzystał ze znanych sobie skrótów i był troszkę szybciej niż podążając za drogowskazami.
Na dworcu kupiłem szybko bilet, wybrałem miejsce przy oknie (miejsca są numerowane), poszedłem do sklepiku kupić jakiś batonik na drogę (dobrze zrobiłem, nie w każdej firmie autobusowej dają na drogę napój i kanapkę/orzeszki/itp/itd). Udałem się do poczekalni z tobołami. Czas uprzyjemniał film puszczany na ekranie telewizora. Przy okazji również poszedłem skorzystać z ubikacji (koszt ok 3-4 pesos za osobę). Fajnie jest mieć kogoś, kto popilnuje bagaży, bo samemu trochę niewygodnie i trudno przeciskać się przez bramkę z walizką i plecakiem.
Około 5 minut przed odjazdem zapowiedziano autobus. Zabrałem bagaże i podszedłem do autobusu. Tam zdałem walizkę, dostałem papierowy numerek, którego druga część zawisła na uchwycie walizki i wsiadłem do środka. Ludzi prawie wcale nie było - jakieś 10 osób ze mną, mogłem się wygodnie rozsiąść (i prawie położyć siedzenie). Plecak wylądował pod podnóżkiem (!), a ja po wyruszeniu autobusu spokojnie oddałem się jednej z moich ulubionych czynności, czyli snu. Przypomniałem sobie wtedy, że telefon do Simona, który miał mnie odebrać z dworca, mam w telefonie, do którego ładowarka nie działa (starej Nokii - ma grubszą wtyczkę niż nowe ładowarki). Trzeba będzie to jakoś rozwiązać! Napisałem SMSa do Mayte, lecz odpowiedzi nie dostałem (Mayte, jak się później okazało, pojechała na dwutygodniową wycieczkę do Tajlandii). Przespałem prawie całą drogę, budząc się tylko przy niektórych progach zwalniających czy budkach opłat za przejazd przez autostradę. Podróżując w nocy, prócz księżyca i gwiazd widać gdzieniegdzie światła latarni czy zabudowań. Temperatura w środku wynosiła około 20 stopni Celsjusza, ja całość przespałem w krótkim rękawku.