Dziś w planie zwiedzanie Puebli wspolnie z Cheli i Nancy.
Śniadanie.
Na śniadanie dziś kawałki jabłka i banana z jogurtem (nabieram ogólnego poglądu na śniadania meksykańskie, gdzie na dzień dobry jest sałatka z owoców - w dowolnej konfiguracji - polanych jogurtem/miodem/itp, jakaś potrawa z tortilli i kawka/herbata).
Chilequilas - podgrzana tortilla pokrojona w kawałki, kawałki kurczaka i jogurt/śmietana, do tego potarty biały ser oraz świeża cebula w plasterkach - palce lizać!
Nancy niestety nie dala rady, ale spotkałem się z Cheli w centrum i pojechaliśmy zobaczyć Los Fuertes. To miejsce upamiętniające bitwę z Francuzami z 5 maja 1862 roku, bardzo ważną dla Meksykanów. Było całkiem ciepło, wokół egzotyczna dla mnie roślinność, dość sucho, ale znośnie. Odwiedziliśmy muzeum historii regionu Puebli (wejście 41 pesos, ale można robić zdjęcia bez flasha i statywu). Po około godzinie robienia zdjęć i oglądania eksponatów (podobnych do tych z Museo Amparo), poszliśmy do góry. Wejście na sam szczyt wzgórza, z ładnie przyciętymi krzewami oraz obronnymi armatami kosztowało 37 pesos, zrezygnowaliśmy i obeszliśmy całość (widok na miasto praktycznie całkowicie przykrywające horyzont, jest całkiem imponujący). Wracając odwiedziliśmy także Plaza de Toros, ale nie mogliśmy zwiedzić tego od wewnątrz (miły pan z ochrony spytał kogoś, czy możemy zwiedzić obiekt, okazało sie, ze mamy pozwolenie tylko na kawałek). Później nie pozostało nam nic innego jak wrócić. Cheli zaprosiła mnie do siebie na obiad.
Obiad.
Odwiedzając Cheli przy okazji poznałem jej rodzinę (brata i siostrę, synka i bratanice). Wszyscy okazali sie bardzo mili. Od ojca Cheli dostałem sombrero w kształcie kowbojskiego kapelusza, oraz wysokie, odświętne sombrero, z dużym rondem.
Niedługo później podano do stołu. Po kolei:
Sopa de Pepina (chyba chodzi o dynie), barwa pomarańczowa, podawana z makaronem,
Huitlacoches - bardzo ciekawa (całkiem droga) potrawa sezonowa. Gdy rośnie kukurydza i pada dużo deszczu (sierpień-październik), na kolbach kukurydzy rośnie grzyb, trochę podobny do pieczarek. Te grzyby są bardzo cenne i drogie, koloru bliskiemu czarnym. Kawałki grzyba smaży się razem z białym serem i kukurydza, po czym podaje z gotowanymi filetami wieprzowymi. Wszytko wkłada sie do tortilli, dodaje soli i soku z limetki, i można jeść. Potrawa ta jest rarytasem i jest bardzo smaczna.
Cantina.
o 8 byliśmy w Cantina de los Remedios. Podjechaliśmy tam autem, które zabrała obsługa, byśmy bez problemu mogli wejść i rozkoszować się tym, czym chata bogata. Zamówiliśmy piwko - przyniesiono je w wiaderku z lodem, by nie było za cieple. Za każdą butelkę cena (za 325 ml) od 30 - 40 pesos, a za 2 butelki na raz 35-45 pesos. Cena całkiem przystępna. Przy okazji mogliśmy pogryzać popcorn (palomitas). Cały czas w zasięgu był talerzyk z limetkami oraz sol.
W końcu przyszła Belen, Yadi i Yani, później Nancy z siostrą. Zaczęła grać grupa grająca muzykę typu Norteño. Około 23 przyszli los mariachis z całym sprzętem grającym, a my w międzyczasie zajadaliśmy sie chipsami z pikantnym sosem. Impreza skończyła się o 11:30, niestety większość z nas pracuje i nie ma czasu imprezować do białego rana.
Zapłaciliśmy zatem rachunek (mnie wyszło 100 pesos + 5 napiwku), ja w międzyczasie poszedłem do ubikacji, gdzie pan z obsługi pomógł mi umyć ręce (w końcu sam bym sobie nie poradził :)
*tu sprostowanie z powodu komentarzy u dołu ;): konstrukcja kranu w wielu miejscach jest taka, że woda leci, gdy przesunie się spust na końcu kranu; zatem trzeba myjąc ręce spust ten dotykać - pan z obsługi miał sznurek przywiązany do tegoż spustu i ułatwił mi mycie ciągnąc za sznurek ;)
Obsługa na medal, skaczą wokół Ciebie, sprzątają i czyszczą i są zawsze w pobliżu - za to należy się napiwek!
Jutro.
Jutro jedziemy w końcu do Atlixco (siostra Nancy odebrała w końcu auto z naprawy. Pobudka o 8 i do roboty! Dobranoc!