Sniadanie.
Rano udalem sie do Nancy na sniadanie. Droga nie byla daleka, jakies 10 minut piechota. W miedzyczasie nauczylem sie przechodzic przez ulice. W samym centrum nalezy chodzic po zebrach na swiatlach. Poza centrum chodzi sie gdziekolwiek, byle nie wpasc pod samochod. Proste:)
Na sniadanie na poczatek byl koktajl z truskawek, papaja i banan w kawalkach z miodem. Potem jajecznica na szynce z indyka z dodatkiem chili, tortille oraz sos z chili z dodatkiem cebuli, czosnku i zielonych pomidorow. Wszystko razem smakowalo wysmienicie.
Spacer po miescie.
Po sniadaniu pojechalismy do centrum handlowo-konferencyjnego San Francisco. Trafilismy tam na kiermasz skory, gdzie mozna bylo kupic buty (srednia cena to ok. 100-200 pesos), skorzane kurtki (tu troche drozej, 800-900 pesos), porffele (15-60 pesos) i wiele innych. Przy okazji trafilem na degustacje sosow chili, jeden kupilem na pamiatke :)
Samo centrum bylo calkiem ciekawe: oprocz nowoczesnej architektury byly ogrody oraz ruiny dawnych zabudowan.
Pozniej udalismy sie na ulice artystow (calle de las artesanias), a tuz obok byly sklepy z pamiatkami. Tam nabylem najtanszy portfel (15 pesos). Portfel kupilem, za rada Wojtka, na wszelki wypadek, gdyby ktos chcial mnie okrasc. Wtedy oddaje ten z samymi pieniedzmi, a drugi z dokumentami, zostaje u mnie. Podobno tak to dziala, bo obie strony wiedza o dwoch portfelach. Obym nie musial sie przekonac, czy faktycznie to tak dziala. Nastepnie poszlismy na lody. Dostepne byly w kilkunastu smakach, kazdy w wersji sorbetowej i lodowej (odpowiednio po 9 i 14 pesos). Byly bardzo smaczne.
Powrot na obiad.
Nancy miala umowione spotkanie ze znajomymi, a ja mialem wrocic na obiad, wiec wsiadlem do autobusu (koszt przejazdu po miescie to 5 pesos, emeryci 3 pss). Jakosc drog jest w Puebli srednia, dziurami nikt sie nie przejmuje. Kierowcy jezdza jak wariaci, czesto (nad)uzywajac klaksonu. Balem sie, ze nie bede wiedzial, gdzie wysiasc, ale udalo mi sie nie przejechac przystanku (dla scislosci, przystanki istnieja, ale w scislym centrum miasta; poza centrum jest wolna amerykanka).
Obiad.
Enchiladas verdes y rojas- prosta, acz smaczna potrawa meksykanska. Sklada sie z tortilli, sosow odpowiednio zielonego i czerwonego, twarogu oraz cebuli. Po kolei:
Tortille - maka kukurydziana wymieszana z woda, z niej formuje sie placek (do tego celu sluzy specjalna maszynka), ktory wrzuca sie na patelnie (bez uzycia oleju) az lekko zbrazowieje. Potem taka tortille zgniata sie palcami na brzegach, tak by sos, ktory pozniej sie dodaje, nie wyplywal z tortilli.
Sos zielony i czewony - to cebula, czosnek, pikantne chili oraz pomidory w odpowiednim kolorze. Pomidory zielone nazywaja sie tomates, czerwone zas jitomates, i poza kolorem roznia sie takze smakiem. Gotowy sos ma konsystencje zupy kremu i jest odpowiednio pikantny.
Twarog - czy lepiej bialy ser - tu: queso Cotija. Potarty w male kawalki posypuje sie tortille z sosem,
Przyrzadzanie enchiladas polega na dodaniu malej ilosci oleju/oliwy na gotowa tortille, polanie tortilli odpowiednim sosem i odczekanie chwili, az sie troche podsmazy. Calosc posypuje sie bialym serem oraz kawalkami cebuli. Potrawa bardzo prosta i smaczna.
Ulewa.
Po obiedzie udalismy sie z Gaby do centrum San Francisco. Po opuszczeniu autobusu (komunikacja miejska w Puebli jest calkowicie prywatna, ceny sa te same wszedzie, ale dla oszczednosci miejsca siedzace sa bardzo upchane i trudno usiasc wygodnie). Zlapal nas niezbyt mocny deszcz, za to krople calkiem duze. Wyszla tecza (zrobilem pare fotek), a ze mielismy troche czasu przed spotkaniem, poszlismy zwiedzic kosciol nieopodal (pw. Sw. Franciszka z Asyzu - San Francisco de Asis). Niestety trafilismy na msze, wiec po chwili wyszlismy zrobic pare fotek na zewnatrz.
Wtedy sie zaczelo. Deszcz przybral na sile, wiec skrylismy sie, jak pare innych osob, pod dachem. Dawno w Puebli nie bylo takiego deszczu. Lalo dobra godzine, na ulicach zrobila sie niezla powodz. W miedzyczasie zadzwonila Belen, ze czeka w Centrum, ale nie moglismy sie ruszyc.
W koncu troche zelzalo, wiec poszlismy na spotkanie, po drodze moczac prawie doszczetnie ciuchy i buty. Przy okazji zmarzlismy, wiec nalezala nam sie ciepla kawa.
Spotkanie.
Nie ma to jak zobaczyc sie po ponad 2 latach od socratesa. Laura, Belen, Gaby i Yani oraz ja. Moglismy porozmawiac jak za dawnych czasow, posmiac sie i porobic glupie zdjecia. Umowilismy sie na jutro do kina - nie wiem na jaki film, ale nie ma to znaczenia :)
Padalo caly czas i dopiero po polnocy przestalo (jest 00:38 GMT-6, 09.09.09). Wg Gaby nie jest to normalna pogoda (inna sprawa, ze niedawno nadciagnal huragan nad zachodnie wybrzeze Meksyku, a od kiedy przyjechalem, leje kazdego popoludnia).
Oby ciuchy i buty szybko wyschly! do jutra.