Po śniadaniu poszliśmy się zdrzemnac i ok. 12 ruszyliśmy na dworzec kolejowy i dojechlismy na dworzec główny w Kyoto. Tam przeszliśmy na drugi koniec dworca i wsiedliśmy do pociągu w kierunku Fushimi-Inara: kompleksu swiatynnego.
Podczas jazdy usiadł obok nas starszy pan i zapytał, skąd jestesmy. Okazało sie, ze był w Polsce dwa razy, odwiedził Krakow i Warszawę. Zapytał, czy moze sobie z nami zrobić selfie, zapytał takze, czy jestesmy krótko po ślubie, bo wyglądamy na takich szczęśliwych:)
niedługo potem dojechaliśmy do celu. Przeslismy przez duza, pomalowana na pomaraczowo bramę, strzeżona przez dwa duże, kamienne lisy: posłańców Boga Inari.
Przeszlismy przez część kompleksu, mijając wykute w kamieniu kapliczki, drewniane, azurowe swiatynie ze zwisajacymi u sufitu papierowymi lampionami i weszliśmy w szpaler niedużych, ale wystarczająco wielkich, by pomieścić człowieka na wysokość, bram pomalowanych na pomarańczowo i czarno (na dole), z różnymi napisami. Takich bram bylo pare setek albo wiecej, turystów mnostwo, ale i tak udalo sie cyknac pare fotek.
Potem ruszyliśmy w kierunku dworca, po drodze natykajac sie na stragany z jedzeniem. Gosia kupiła otonomiyaki, czyli japońska pizze: placek z kapustą, mięsem, grzybami itp, w sumie moze być wszystkim. Ja natomiast skusilem sie na wołowinę z rusztu, która wg zdjęcia miała mieć duzo wspólnego z wołowiną z Kobe. Nie liczyłem na to, ale ta wołowina nie tylko nigdy nie slyszala Kobe i marmurkowatosci, myślę, ze lepsza bym dostał w Biedronce w serii na grilla.
Mimo wszystko była pożywna.
Przy okazji, Japończycy lubuja sie w sosach BBQ, majonezie i sosie worcestershire, dodaja je do dużej ilości potraw, troche nam to nie pasuje, bo jest to chyba efekt mody z zachodu, bo z Japonii nie pochodzi:)
po posiłku ruszyliśmy do zamku szogunow, Nijo.
Kupiliśmy bilety po 600JPY weszlismy na teren zwiedzania. Po zrobieniu przyzwoitej ilosci zdjęć roślinności, murów i pagód, weszliśmy do samego zamku. Tu trzeba bylo zostawić obuwie aby nie zniszczyć drewnianej podłogi. Co z tego, ze na dworze 5 stopni, na bosaka trzeba i tyle. Wrzucilismy buty do jednorazowej torby, które były dostepne ruszyliśmy po trasie zwiedzania. Mozna bylo zobaczyc ładnie zdobione wnętrza pomieszczeń mieszkalnych, Sal spotkań i innych sal zamku, gdzie ściany sa z cienkiego drewna i bibuły, bogato zdobione sufity i i ściany co lepszych pomieszczeń. Niestety nie wolno bylo robić fotek. Zwiedzanie nabieralo tempa głównie ze wzgledu na chłód bijacy od stop. O dziwo - jak i w inne dni - Japończycy nie mieli zadnego problemu z temperatura. Nawet panie (i panowie), które chodziły w tradycyjnych kimonach (mozna wypożyczyć na dzień za ok. 3000 JPY), chodakach i skarpetkach z osobnym dużym palcem, w dodatku z odsłonięta szyja.
W końcu pomijając ostatnie sale, wyszliśmy z budynku zamku i założyliśmy buty z uczuciem ulgi.
Kolejnym elementem był ogród: tu były miedzy inymi zmiany chyba sosny, której gałęzie układaly sie poziomami warstwami, co dawało ciekawy efekt.
Zwiedzanie zamku zakończyliśmy po kolejnych 30 minutach, po czym pojechaliśmy w okolice hotelu na jakies zakupy.
Tu w marketach mozna kupić tanie sushi, 8 kawałków za ok. 6-10 zł, a wieczorem przecenione nawet o 50%.
Nieopodal był japoński market elektroniczny, chciałem zobaczyć, czy jest jakiś fajny obiektyw do mojego aparatu. Moze źle trafiłem, ale obiektywów do Nikona bylo bardzo mało, wiecej juz do Canona. Chyba po prostu źle trafiłem ze sklepem:) w innej czesci pietra Gosia oglądała zabawki i inne, ale o ile Japończycy w naszej 4-dniowej opinii to cichy naród, to w tym sklepie ilość dzwiekow na metr kwadratowy przekraczała europejska cierpliwość. W dodatku dźwięki te brały udział w konkursie na najgłośniejszy. Nam było ciezko to wytrzymać w spokoju, Japonczykom pewnie to nie przeszkadzało.
Po wyjściu ze sklepu ruszyliśmy cos zjesc. Jak przechodzilismy obok parkingu miejskiego, strazniczka zatrzymała wyjezdzajacy samochód używając świecącejcna czerwono, plastikowej palki, po czym weszła na jezdnie i pomogła temu pojazdowej włączyć sie do ruchu.
Po paru dniach japońskie "fast foody" stały sie naszym głównym miejscem posiłków, bo sa tanie i dobre. A serwuja japońskie potrawy za cenę 500- 700 JPY (15-25 zł), wiec nie mamy oporow (oferty restauracji to ceny przynajmniej 2-3 razy wyższe wg naszych obserwacji, 300+ JPY).
Tym razem nie bylo automatu do zamawiania, ale pani przyniosla nam angielskie menu, co ułatwiło nam zadanie.
Gosia jadła zupę miso i ryz z wołowiną i kapusta kimchi na ostro, ja miso i jakiś zestaw w promocji z kapusta, boczkiem, 1 kawałkiem toru, makaronem udon, wszystko podgrzewane w sosie sojowym. Do tego ryż, do którego wbija sie surowe jajko. Ciekawy wynalazek.
Po sytym i dobrym posiłku poszliśmy do hotelu. Jutro ruszamy do Nary. Jeszcze trzeba zrobic rezerwacje nakolejne noclegi ale trochę nas morzy sen, zoaczymy co wygra:)
wyrażenie na dziś:
Dziekuję bardzo: arigatoo gozaimasu ("u" jest nieme).