Geoblog.pl    noufany    Podróże    rumbo a Mexico    Guanajuato - dzień drugi
Zwiń mapę
2009
27
wrz

Guanajuato - dzień drugi

 
Meksyk
Meksyk, Guanajuato
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11470 km
 
Obudziłem się po 10, wstałem po 11 i wziąłem prysznic. Potem ubrałem się i obejrzałem końcówkę którejś z części filmu "Miłość, szmaragd i krokodyl". O 12 miałem gotową walizkę i zostawiwszy ją w patio hostelu wyruszyłem na podbój Guanajuato - dzień drugi.
Najpierw należało coś zjeść, więc poszedłem szukać żarciodajni. Ale chciałem zobaczyć Mercado Hidalgo od środka, więc wszedłem po schodach, po bokach których były rzeźbione kolumny. Wnętrze przypominało mi halę targową we Wrocławiu, wszedłem po schodach na drugie piętro, by obejrzeć halę z góry. Tam zobaczyłem parę barów szybkiej obsługi: wiedziałem już, gdzie zjem śniadanie. Zszedłem na dół. Miejsce, w którym miałem zjeść, wybrałem w zależności od ilości klientów - oczywiście zwyciężył "lokal" z największą ich ilością. Okupiłem to pięciominutowym oczekiwaniem na miejsce, ale najpewniej się nie myliłem (choć chwilowy tłok mógł być dziełem przypadku). Zamówiłem torta mediana a la mexicana (bułka średniej wielkości przekrojona na pół, w środku mięso wołowe, chorizo oraz wieprzowina, cebula, aguacate, parę ostrych sosów) oraz sok z bananów. Po zjedzeniu dobrej bułki (trochę spadło mi na plecak i go pobrudziło - caray!) i wypiciu świeżego, pysznego soku, zapłaciłem 45 pesos (15 za sok) i poszedłem zwiedzać dalej.

Muzeum mumii.
Jednym z najważniejszych punktów zwiedzania Guanajuato jest muzeum mumii. Kierując się turystowskazami oraz informacją turystyczną (z centrum miasta do muzeum jest ok. 1,5km: pani w informacji poleciła mi turystyczną wycieczkę po najważniejszych punktach za 100 pesos, czas trwania ok. 3,5h, cena nie obejmuje wejść do muzeów itp.; przejazd busem kosztuje 4 pesos - widać, co bardziej się opłaca) ruszyłem do muzeum. Jak się później zorientowałem, nie była to trasa piesza, ale przy okazji zobaczyłem parę krajobrazów, co zajęło mi ponad pół godziny. Droga powrotna - około 10, ale trzeba wiedzieć, jak iść.
Ledwo się zorientowałem, że jestem przed samym muzeum (wśród sklepów i straganów z pamiątkami oraz napojami zauważyłem "Estacionamiento Museo de Momias" - czyli parking). W kasie kupiłem bilet (50 pesos za część główną i 10 za część horrorową). Dowiedziałem się także, że:
- można robić zdjęcia, ale bez flasha,
- za wejście nie płacą dzieci do lat 6, powyżej 60 i mieszkańcy Guanajuato, a z ciekawszych danych: uczniowie, studenci i nauczyciele mają wejście ulgowe - najwyraźniej nie jest ważne, gdzie uczysz lub się uczysz,
- inwalidzi płacą 1 pesos.
W muzeum pokazano nam ciała osób zmumifikowanych w sposób naturalny na terenie Meksyku w ostatnich 200 latach. Osoby w ubraniach, gołe, chude i grube, starsze i niedawno narodzone, zmarłe z powodu chorób i w sposób nagły. Łącznie jest tam ponad 50 mumii. Do wywierających największe wrażenie mumii należało piętnastocentymetrowe ciało noworodka, którego buzia była otwarta w próbie zaczerpnięcia powietrza; mały zmarł najprawdopodobniej wraz z matką (przysypani ziemią?). Muzeum jest warte uwagi: robi wrażenie. Część straszydlana jest bardziej zabawowa: kościotrup "wampira" z wystającym kłem, palec zamordowanego człowieka, który później znaleziono na grobie mordercy, niejako wskazywał sprawcę zbrodni, oraz inne.
Po wyjściu z muzeum dowiedziałem się jak mam wrócić do centrum szybko. Faktycznie istniała inna, dużo krótsza droga, ale łatwiej jest wrócić z muzeum do centrum niż w drugą stronę - uliczki są bardzo kręte i nieregularne. Po niedługim czasie i paru setkach schodów moim oczom ukazała się budka informacji turystycznej. Pani nie oferowała mi już trasy wycieczkowej, dała za to mapę Guanajuato i zaznaczyła możliwości dostania się do Monumento al Pípila:
- piechotą, wspinając się po schodach,
- autobusem wprost pod monument (4 pesos),
- wagonikiem widokowym spod teatru Juarez z centrum miasta (15 pesos w każdą stronę).
Wybrałem opcję drugą, ale autobusy najwyraźniej chciały mi zrobić psikusa, więc po 15 minutach wkurzyłem się i poszedłem piechotą.
Po przejściu paru pustych uliczek dojrzałem kierunkowskaz, który wskazał mi dalszą drogę. Po kolejnych 5 minutach ujrzałem przed sobą 2 rozmawiających osobników w wieku ok 30 lat. Nie wyglądali podejrzanie. Mijając ich dojrzałem trzeciego, leżącego przy ścianie (odpoczywał albo pijany - wybieram bramkę nr 2). Poszedłem dalej, ale zostałem przez jednego z rozmawiających zaczepiony i poproszony o "pożyczenie" 10 pesos. Nie zdążyłem się przestraszyć i stanowczo powiedziałem "No." Facet się zdziwił, a ja poszedłem pewnym krokiem dalej. Uff! ;) Pewnie nie byli groźni, ale kto wie. Oglądając się za siebie szybko oddaliłem się od miejsca spotkania. Spotkałem jeszcze jednego dziadka, który odpoczywał w cieniu uliczki, i chętnie udzielił mi dalszych wskazówek jak iść. Niedługo potem dotarłem na miejsce.

Monumento al Pípila.
Sam monument nie robi większego wrażenia. Duży człowiek z pochodnią w dłoni, na dole podpis: "Nie ma już żadnych spichlerzy do podpalenia - Guanajuato, wrzesień 1939". Hmm, ciekawa data. Od drugiej strony za 3 pesos można wejść na górę monumentu i podziwiać widok zza zielonej szyby. Spasowałem i oddałem się pasji robienia fotek spod monumentu - widok idealny na całe miasteczko. Praktycznie wszystkie budynki jak na dłoni, widok jak z lotu ptaka. Tu przemówić mogą tylko fotografie (już wkrótce). Po nasyceniu karty pamięci nowymi danymi oraz krótkim odpoczynku, by uniknąć potencjalnego ponownego spotkania z pytaniem o 10 pesos, wybrałem inną drogę powrotu do centrum (obok wagonika widokowego). Opłaciło się: nowe ładne widoki, parę graffiti i kolejne fotki.

Sopa a la Azteca i XX Ambar.
Zbliżała się godzina 18 i czas wyjazdu do Guadalajary, mój głód rósł, zacząłem więc przemierzać pomniejsze uliczki w poszukiwaniu nowych smaków.
Gdy skierowałem się do dużego menu jednej z restauracji, zaczepiła mnie jej pracownica i zaczęła zachwalać ichnie potrawy. Na moją uwagę, że nie jestem zbyt głodny, zaczęła polecać mniejsze dania. Ja jednak, zachęcony wczorajszym jedzeniem, usiadłem przy stoliku i zamówiłem dwie zupy: sopa a la Azteca oraz piwko na ochłodę, które prosiłem podać po zjedzeniu zupy. Porcja była zauważalnie większa, lecz podana trochę gorzej i już nie taka dobra w smaku jak wczoraj (wszystkie dodatki już były w zupie, a ser się nie roztopił, co mi się bardzo podobało). Natomiast cena też była przystępniejsza, 30 pesos (i 20 za piwko). Nasyciwszy głód, zapłaciłem, poszedłem umyć ręce (lepiej unikać bakterii) w mikroskopijnej wielkości ubikacji i poszedłem w stronę Alhóndiga de Granaditas (spichlerza), zrobić parę fotek. Księżyc, mimo Słońca na niebie, już był na niebie.

O której odjeżdża autobus do Guadalajary?
Po zrobieniu kolejnej porcji fotek, napotkałem informację turystyczną, gdzie dowiedziałem się, że autobus nie jedzie, jak myślałem o 21, ale o 2145. Natomiast zostałem poinformowany, że mogę tu nieopodal kupić bilet (dużo lepiej, niż na dworcu, no i szybciej i spokojniej). Podążyłem za wskazówkami chyba z osiemdziesięcioletniego staruszka bez już chyba wszystkich zębów (ledwo go rozumiałem), ale nie znalazłem punktu sprzedaży biletów. Poprosiłem policjanta o pomoc, ten poszedł ze mną i z przykrością stwierdził, że jest zamknięte (no tak, godzina 19 w niedzielę). Za to poczęstował mnie informacją, że parę przecznic dalej jest biuro turystyczne, gdzie też można kupić bilety do Guadalajary. Po przejściu parunastu przecznic (w międzyczasie zasięgnąłem rady jednej pani ze sklepu), okazało się to, czego się spodziewałem: biuro turystyczne było zamknięte. Zacząłem się niepokoić, czy zdążę - w końcu miałem sprzeczne informacje co do godziny odjazdu (lepiej poczekać trochę na dworcu niż kolejną noc na miejscu). Szybkim krokiem wróciłem do mojego hostelu. Zobaczyłem przy okazji, że informacja turystyczna, gdzie byłem już dwa razy, jest znowu otwarta. Sympatyczna pani dała mi rozkład jazdy firmy Primera Plus: odjazd o 2130. Carramba! Stwierdziłem, że muszę być na dworcu jak najszybciej, by uniknąć spóźnienia. Zabrałem walizkę z hostelu i wsiadłem do autobus úrbano (4 pesos), który zawiózł mnie na dworzec (Central de autobuses - czas dojazdu ok. 15 minut). Wysiadłem i udałem się do kasy biletowej.

Polskie firmy przewozowe, uczcie się!
Kupiłem bilet do Guadalajary (jedno z ostatnich miejsc o pechowym dla niektórych numerze 13 - były 4 wolne z 40), odjazd o 2130 - musiałem pomylić trasę Guanajuato - Guadalajara (269 pesos, 4 godziny) z trasą Aguascalientes - Guanajuato (209 pesos, 2 godziny). Cóż. Szybko poinformowałem Cinthyę o mojej pomyłce ("Jakoś to zorganizujemy, nie przejmuj się"). Miałem ponad godzinę do odjazdu. Co tu robić? Zauważyłem 2 osoby korzystające z laptopa: tu jest WiFi! Okazało się, że internet pochodzi z poczekalni firmy Primera Plus, gdzie poszedłem niezwłocznie. W poczekalni oprócz WiFi i telewizora (leciał jakiś durny program rozrywkowy o nowożeńcach - śjakiś takiś "Czar par"), były gniazda do ładowania laptopa oraz komórki. Dokładnie to, czego potrzebuje podróżny czekając na swój autobus!
Około 5 minut przed planowanym odjazdem przyjechał autobus, oddałem walizkę, wziąłem bilecik, reklamóweczkę z batonikiem, kanapką i napojem od miłej pani i wsiadłem do autobusu. Brak miejsc był wynikiem trasy pokonywanej przez autobus: przemierzał wiele miast (...Guanajuato, León, Guadalajara). Usiadłem na swoim skórzanym siedzeniu (pochyliłem go dość znacznie), w telewizorkach leciał "Dark Knight". Założyłem słuchawki i zacząłem oglądać film.

Pechowa trzynastka.
Niestety, mimo, że nie wierzę w pechowe liczby, siedzenie o numerze 13 było jednak pechowe. Z klimatyzacji leciała woda wprost na moje zakola i nieprasowaną koszulę (która pod wpływem dnia sama się wyprostowała). Do tego wszystkiego, jak ruszyliśmy, diodowe światło nad moim siedzeniem zaczęło bez większej regularności migotać w ciemnej kabinie. Spooky!
Światła nie dało się wyłączyć, a kapanie było to potwornie wkurzające, wyjąłem więc z kieszeni zmiętolone chusteczki (zazwyczaj serwetki z barów czy listki papieru toaletowego - trzeba sobie radzić!) i zaradnie zatkałem źródło przecieku. Jak się spodziewałem, nie na długo, w końcu chusteczki przesiąkną wodą i zacznie znowu kapać. Tak też się stało, ale ogólnie rzecz biorąc, ta prowizorka, jak wszystkie, zadziałała całkiem dobrze.
Po pół godzinie od wyjazdu z Guanajuato dotarliśmy do León, gdzie wysiedli prawie wszyscy, ale wsiadło paręnaście osób. Natomiast zwolniło się siedzenie obok mnie i mogłem spokojnie nie przejmować się kapiącą klimatyzacją.
Po zakończeniu filmu z automatu puszczone zostały jeszcze ze 2 piosenki, po czym puścili "The Changeling" z Angeliną Jolie. Zmieniłem kanał na muzyczny (w słuchawkach) i próbowałem zasnąć, ale jakoś nie mogłem.
Około 0115 dotarliśmy do Guadalajary (zapowiedzią końca podróży było wyłączenie filmu; telewizorki schowały się w sufit, a po 10 minutach włączono światła). Dotarłem zatem na miejsce.

Guadalajara.
Dworzec w Guadalajarze jest całkiem duży. Mając chwilę czasu do umówionej godziny 0130 poszedłem do ubikacji się odświeżyć (4 pesos). Po niewygodnym przejściu przez bramkę zostawiłem walizkę na zewnątrz kabiny (są bardzo małe i niezaprojektowane, jak również bramki, dla jednoosobowych turystów, którzy muszą wszystkie toboły nieść wszędzie ze sobą).

Parę słów na temat używania papieru toaletowego.
Na początku nie mogłem się do tego przyzwyczaić, ale po 3 tygodniach robię to bez większej odrazy. Otóż zużyty papier toaletowy wrzuca się nie do muszli klozetowej, ale do kosza na śmieci, który jest obok. Jest to najwyraźniej normalne; nie widziałem tu żadnej ubikacji, w której przyjęłaby się inna strategia. Nie znam konkretnej przyczyny takiego zachowania, może wąska kanalizacja? Nie wiem czy tak jest lepiej, ale na pewno inaczej.

Dostałem smsa od Cinthyi, że czeka na zewnątrz. wyszedłem z dworca (jedna uwaga, na perony można wejść tylko z biletem - względy bezpieczeństwa) namawiany przez chyba z 15 taksówkarzy na wzięcie taksówki. Przywitałem się z moim gospodarzem i pojechaliśmy do domu.
Okazało się, że będę spał u Alexy (innej koleżanki z erasmusa). Na tę okazję jej siostra udostępniła mi swój pokój (miłe, co?). Z Alexą spotkaliśmy się na stacji benzynowej (obok sklep 7-11, wyraźnie ogromny wpływ mają USA na Meksyk) i pojechaliśmy do domu Alexy. Byłem wyraźnie zmęczony, więc po szybkim ustaleniu planu dnia następnego poszliśmy wszyscy spać. Przez moją pomyłkę spowodowałem, że Cinthya się nie wyspała - miała na 8 do pracy. Alexa na szczęście na 16.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Agnieszka Uchyła
Agnieszka Uchyła - 2009-10-03 10:45
W Grecji też jest tak z papierem toaletowym :P kwestia przyzwyczajenia się :) i faktycznie chodzi o rury :P
 
 
noufany
Roman Koziołek
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 86 wpisów86 77 komentarzy77 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.12.2017 - 17.12.2017
 
 
01.09.2009 - 08.11.2009