Geoblog.pl    noufany    Podróże    Peruponia    A mialo być spokojnie...
Zwiń mapę
2017
17
gru

A mialo być spokojnie...

 
Polska
Polska, Warszawa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22615 km
 
Lot do Paryża trwał 13 godzin, podczas których obejrzeliśmy tonę filmów i seriali. Spać jakoś sie nie chciało. Za oknem panował głównie ciemnogranatowy półmrok, pewnie dlatego, że lecieliśmy nad północnym granicami Rosji (omijając dokładnie Koreę Północną).
Dostaliśmy siedzenie na środku samolotu. Rozkład rzędu 3-4-3, my na środku w "4".
Miejsce na prawo od nas było puste, na lewo zaś siedział chłopak ok 8-9 lat, który najwyraźniej nie ogarniał przestrzeni wokół siebie. Może po prostu miał wszystko gdzieś, tak czy owak zmieniał pozycję dużo i często, zahaczając o Gosię, a gdy manipulował przy monitorze, łokieć miał zawsze szeroko.
Później, gdy zamieniliśmy miejsca, by Gosia mogła się położyć, dowiedziałem się, co ma na myśli, narzekając na młodego.
Idąc do toalety trzeba bylo się przecisnąć przez grupki Francuzów rozmawiających ze sobą niekiedy parę godzin.
W taki sposób upłynął nam lot.
Nie wiem, czy to norma czy też podejście narodu francuskiego, ale opuszczając samolot widzieliśmy poduszki i koce czy inne akcesoria porozrzucane gdzie bądź po podłodze samolotu.
Po wyjściu z samolotu musieliśmy udać się do innego terminala, gdzie odbyliśmy kolejną odprawę bezpieczeństwa.
Potem poszliśmy do naszej bramki F41, ale z uwagi na małą ilość miejsca wróciliśmy do holu głównego i czekaliśmy tam.
Planowy boarding był o 1845, więc 5 minut wcześniej wróciliśmy do bramki.
Tam tłum głównie już Polakow już ustawionych w kolejce.
Jak boarding się w końcu zaczął, to szedł tak wolno, że zanim połowa pasażerów weszła do autobusu, na ekranach widziała informacja "last call".
Poczekaliśmy aż kolejka się zluzuje i weszliśmy do autobusu. Jest godzina 1910, za 5 minut odlatujemy (figa z makiem!), a autobus nie rusza.
Po 10 minutach zaczęliśmy krążyć po terminalu: prosto, prawo, lewo, rondo, prawo, prosto, itp. itd, a czas ucieka.
W końcu zatrzymujemy się, a tam schody. Wchodzimy na górę i jesteśmy w rękawie.
Dochodzimy do samolotu, tam lekki korek i siadamy na miejsca Gosia przy oknie, ja obok, a na prawo ode mnie większy jegomość.
Zanim ruszyliśmy nasze opóźnienie wzrosło do 50 minut z powodu opóźnienia lądujacych samolotów z Londynu i faktu, że parę osób nie przyszło na samolot i trzeba było wyjąć ich bagaże. Tak przynajmniej nam powiedzieli.
W końcu startujemy, próbujemy spać bo jesteśmy już mocno zmeczeni, ale za nami parka z dzieckiem i cicho nie jest.
Z półsnu wyrywa nas stewardessa, od której dostajemy herbatę.
Wstawiamy kubki do stojaków w siedzeniach przed nami i czekamy przysypiając, aż się zaparzy.
Przeszło mi przez myśl, aby nie trącić przypadkiem i nie rozlać herbaty, co oczywiście zrobiłem jak przysnąłem i mimowolnie szarpnąłem ręka.
Oblałem siebie i sąsiada po prawej, na szczęście nie mocno.
Zareagował po chwili, przeprosiłem go bardzo, nie przejął się tym na szczęście za bardzo.
Plama na jego spodniach na szczęście po jakimś czasie znikła.
Cały problem z opóźnieniem jest taki, że
Planowo lądujemy o 2130, dajemy sobie pół godziny na odbiór bagażu i mamy 70 minut na dojazd na dworzec autobusowy Młociny i o 2310 ruszamy Polskim busem do Wrocławia.
Z samolotu wyszliśmy o 2210, szansa na dojazd taksówką maleje. Szukam kolejnego połączenia busem, ale jest o 6 rano. Kolej też nie lepiej, jest pociąg o 2315, potem o 5 rano.
Uber w aplikacji mówi, że może być za 3 minuty, ale mam wybrać, który terminal. Skąd ja mam to wiedzieć? Spieszymy się a bagaże się nie pojawiają. Taśma nawet nie ruszyła.
O 2235 rusza taśma, walizki sie pojawiają a naszych oczywiście nie ma. Czas leci, 2240, jest moja walizka, dalej wszystkie cudze. Nie zdążymy. Ale zapytamy taksówkarza, czy może jednak.
2245, jest walizka Gosi!
Szybko oglądamy, czy walizki w całości i szybkim krokiem idziemy w kierunku wyjścia, przechodzimy przez "nic do oclenia" i próbowaliśmy przejść przez bramkę dzielącą nas od wyjścia z lotniska, rozlega się dźwięk z głośników i bramka się zamyka. Tylko nie kontrola, spieszymy się, do diaska!
Dźwięk cichnie, a bramka szaleje i otwiera się, to zamyka, więc przeciskamy się i idziemy na postój taksówek. Otwiera drzwi, 8zł za "dzień dobry" i 2,40 za km. Pytamy Pani, czy dowiezie nas w pół godziny na dworzec autobusowy na Kasprowicza, ona, że się postara i że będzie cyt.: zapierdzielać.
Szybko pakuje walizki i ruszamy z kopyta. Uściślamy, że nie mamy pół godziny, tylko mniej bo jest prawie 2250 i musimy być przed 2310.
Pani głośno przełyka ślinę i dodaje gazu (tu licencia poetica, nie wiem czy Pani przełknęła ślinę), ale gdzie się dało odrabialiśmy spóźnienie. Po drodze stwierdzamy (o, ludzie małej wiary!), że może lepiej na PKP, bo bliżej i 5 minut później startuje. Ale sprawdzam, że to IC i chyba trzeba miejsca z rezerwacją, więc nie wiemy czy nam się uda kupić bilety u konduktora. Wracamy do planu pierwotnego, przez co udaje nam się wydłużyć drogę o parę minut.
2304, patrzę na mapę, chyba nie jesteśmy daleko, 2306, jest światełko w tunelu, 2307, widać dworzec, wysiadam z auta i biegnę na peron by zatrzymać busa. Gosia z pania objeżdża dworzec, a łatwo nie jest, bo dużo serpentyn. Biegnę przez tory tramwajowe, z daleka tramwaj już na mnie trąbi, ale jest chyba ze 100 metrów ode mnie, więc macham ręką i biegnę dalej. Dobiegam na peron i patrzę, że wszyscy ludzie jeszcze nie wsiedli. Jest 2310.
Cholera, ale to bus do Berlina!
Gdzie nasz?
Po chwili dostrzegam kolejny autobus za tym do Berlina, podbiegam i macham rękami, żeby kierowca jeszcze nie jechał, poczekał i w ogóle.
Pokazałem mu potwierdzenie rezerwacji, pan mówi, że spokojnie, poczeka, jeszcze musi odjechać bus przed nami.
Wysiadam i biegnę na miejsce, gdzie Gosia już powinna być, ale nie ma jej. Biegnę w druga stronę, ale tam podjechać nie da rady więc biegnę jeszcze raz z powrotem i jest! Taxi podjeżdża, płacimy Pani, dziękujemy za uratowanie tyłków, toczymy walizki do busa, wkładam je do luku i wsiadamy. Wybieramy miejsce bardziej z przodu, choć mamy przydzielone, bo jest prawie pusto. Za nami dwóch Turków, z czego jeden cały czas chrumka i wciąga do gardła to, co powinien wysmarkać.
Jak wyjechaliśmy na ekspresówkę, do hałasu dołączyło się jakieś brzęczenie wycieraczek z przodu, ale ten odgłos na dłuższą metę jest usypiający.
Jest 00:30 i czas się trochę przespać.
Po 0430 będziemy we Wrocławiu.
Dobranoc!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Skarba
Skarba - 2017-12-17 01:38
Welcome home! Tu jest najlepiej!
 
 
noufany
Roman Koziołek
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 86 wpisów86 77 komentarzy77 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.12.2017 - 17.12.2017
 
 
01.09.2009 - 08.11.2009