Geoblog.pl    noufany    Podróże    rumbo a Mexico    Guadalajara i Tlequepaque
Zwiń mapę
2009
28
wrz

Guadalajara i Tlequepaque

 
Meksyk
Meksyk, Guadalajara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11691 km
 
Z samego rana, o 11 pojechaliśmy do centrum Guadalajary. Miasto ma 5 mln mieszkaców i faktycznie jest duże. Guadalajara jest podobno stolicą los mariachis, tequili oraz torta ahogada (opis zaraz).W mieście są 2 linie metra (linia Sur i Norte, koszt 5 pesos za wejście). Ciekawym jest, że prawie wszystkie najważniejsze budynki turystyczne metropolii są umieszczone wzdłuż jednej ulicy (katedra, teatr, muzea, sądy i inne). Zatem zwiedzanie nie jest trudne. Zrobiliśmy mały spacer i trochę fotek, a w drodze powrotnej poszliśmy zjeść śniadanie.

Śniadanie.
Zjedliśmy torta ahogada, czyli bułkę (podobną do tych z hot-dogów, ale o długości około 15 cm) z kawałkami smażonego mięsa wieprzowego, wszystko polane sosem pomidorowym z cebulą. Czy jest to dobre, trudno określić, według mnie są rzeczy dużo smaczniejsze.
Podobno większość potraw przyrządza się w stanie Jalisco na sposób "ahogada", czyli polewa sosem pomidorowym. Pewnie o ile sos jest dobrze przyrządzony, całość może smakować dużo lepiej.
Do popicia wziąłem litrową agua de jamaica, ale była chol... bardzo słodka (nie pierwszy raz zamówiona przeze mnie agua de sabor jest bardzo mocno słodzona). Następnym razem poproszę o możliwość spróbowania, by wybrać tę mniej słodką.

Muzeum figur woskowych i ciekawostek (Museo de cera)
Wracając w kierunku katedry natknęliśmy się na muzeum figur woskowych. Połączone z nim było muzeum ciekawostek. Razem z Alexą chcieliśmy zobaczyć, co jest w środku. Kupiliśmy bilety (po 40 pesos od muzeum od łebka, po 70 od osoby za bilet łączony) i zaczęliśmy zwiedzać. Na samym początku był Carlos Santana (pochodzi ze stanu Jalisco, którego stolicą jest Guadalajara). Potem była Madonna, Bruce Willis oraz Tom Cruise, którzy siebie praktycznie rzecz biorąc nie przypominali, oraz Nicole Kidman, która im wyszła całkiem nieźle. Oprócz gwiazd światowego kina i estrady, było mnóstwo gwiazd sceny meksykańskiej i latynoamerykańskiej (np. Celia Cruz - jej jedną z bardziej znanych piosenek jest "La vida es un carnaval"). Był pokój z prezydentami (Che Guevara, Fidel Castro, Nicolas Sarkozy i inni), z gwiazdami sportu meksykańskiego oraz Mike Tyson - zupełnie do siebie niepodobny. Na sam koniec była sala z gwiazdami filmu animowanego: Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków, Ulica sezamkowa, Superman(tu, nie licząc Królewny Śnieżki i Supermana, figury wyszły autorom całkiem nieźle). Ostatnią salą była sala strachu, szkoda, że tak krótka (choć Alexa przeszła przez nią z zamkniętymi oczami), ubaw był po pachy :)
Przy wyjściu był sklepik z cukierkami (widać, do kogo skierowane jest muzeum). Była także możliwość zrobienia woskowego odlewu swojej dłoni: rękę w odpowiedniej pozie, np. palce wskazujący i środkowy w kształt literki V jak victoria(jak pan, któremu się przyglądaliśmy, czy niegdyś Lech Wałęsa) zanurzano około 5-6 razy naprzemiennie w ciepłej wodzie z woskiem oraz zimnej wodzie, po czym rozszerzano na końcu i wyjmowano rękę. Pani obsługująca stanowisko zmniejszała deformacje wynikające z wyjęcia ręki, po czym można było pokolorować odlew na 6 różnych kolorów, bądź za niewielką dopłatą wypełnić cały odlew woskiem. Przyjemność zrobienia odlewu kosztowała około 40-50 pesos.
Poszliśmy do drugiego wejścia podziwiać świat ciekawostek. Jak w poprzednim muzeum, było ono raczej skierowane do dzieci, ale i tak ciekawe. Wkurzające było jedynie to, że przy każdym eksponacie, po opisie był napis "Aunque Usted no lo crea!" - czyli "mimo, że w to nie uwierzysz". Grrr!

Spotkanie z Mely.
Po wyjściu z muzeów spotkaliśmy Mely i jej koleżankę. Razem pojechaliśmy poszukać adaptera gniazdek z europejskiego na amerykański/meksykański (koszt kabla do zasilacza do laptopa to 50 pesos, koszt samej przejściówki to 10-12 pesos). Potem wsiedliśmy w kolejkę metra i pojechaliśmy do domu Mely, gdzie zostawiłem wszystkie rzeczy prócz aparatu z jednym obiektywem i pojechaliśmy do Tlaquepaque.

Tlaquepaque.
Ta mała mieścina jest dziś częścią Guadalajary, powiedzmy przedmieściami. Jest małe zócalo, które jest całe zielone, i wokół którego jest niezliczona ilość sklepików z pamiątkami i wyrobami artystycznymi, obok zócalo jest mały placyk z fontanną, wokół niej pierścień restauracji okalających placyk zewsząd. Tam też kręcą się los mariachis, co chwila pytający, czy nie zagrać i zaśpiewać (koszt jednej piosenki to 150 pesos, koszt 7 piosenek ok. 800 pesos). W jednej z restauracji zatrzymaliśmy się, po obejrzeniu pamiątek oraz zjedzeniu churros (opis poniżej) napić Corona obscura, czyli ciemnej wersji osławionego na całym świecie piwa (koszt pół litra to 30 pesos). Po opróżnieniu szklanic wróciliśmy do centrum Guadalajary zobaczyć miasto nocą.

Los Churros.
W odróżnieniu od wersji hiszpańskiej (cienkie, długie, w kształcie rurki racuchy), meksykańskie są grubsze. Płaci się w zależności od długości kupowanego churros. Odcięty kawałek churros nacina się z góry, po czym wlewa sos truskawkowy czy toffee, posypuje się całość brązowym cukrem, i zajada ciepłą pyszność marząc o więcej i prosząc żołądek o to, by nie narzekał z powodu nadmiaru jedzenia.

Centrum nocą i cantina.
Guadalajara nocą prawie nie przypomina miasta za dnia. Jest bardzo ładnie oświetlona i można zrobić naprawdę ładne fotki. Obeszliśmy centrum wzdłuż i wszerz, a po nasyceniu fotograficznego głodu poszliśmy do knajpy na piwo.

Cantina.
Od wejścia widać było, że to stary budynek. Sufit jakieś 5 metrów nad naszymi głowami. Wnętrze ładnie pomalowane i wystrojone, a nad barem wisi stary rower (podobno jakiś klient zapomniał roweru wychodząc z knajpy, właściciel powiesił rower wysoko, by oddać do właścicielowi, kiedy ten powróci, jednak nigdy nie doczekano się powrotu fana dwóch kółek). Na środku pianino na podeście, przy którym niedługo po naszym wejściu usiadł jegomość i zaczął pięknie grać, a od czasu do czasu, gdy piosnka pozwalała, śpiewał w rytm melodii. Takie spędzanie czasu na rozmowach i słuchając dobrej muzyki, to ja rozumiem!

Dwa piwa później...
Poczuliśmy się zmęczeni i pojechaliśmy do domu. Cóż, organizm też czasem domaga się wypoczynku :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
noufany
Roman Koziołek
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 86 wpisów86 77 komentarzy77 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.12.2017 - 17.12.2017
 
 
01.09.2009 - 08.11.2009