Geoblog.pl    noufany    Podróże    rumbo a Mexico    Leniwy, tłusty czwartek
Zwiń mapę
2009
17
wrz

Leniwy, tłusty czwartek

 
Meksyk
Meksyk, Puebla de Zaragoza
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10492 km
 
Czwartek rano upłynął mi na próbach uzupełnienia zaległych wpisów na blogu oraz wrzuceniu zdjęć, jednak nie miałem zbyt dużo czasu, by to zrobić. Po południu pojechaliśmy z Nancy i Miriam na sushi.

Sushi w "Shirushi".
Bar znajdował się w centrum Puebli, gdzie dołączyliśmy do znajomego Miriam. Zamówiliśmy każdy po porcji sushi (cena 60 pesos), które podano po ok. 15-20 minutach. Trochę się zmartwiłem, bo obok kucharz smażył jedzonko przy stole innych klientów, a przy naszym pustka! Nie wiedziałem czemu, ale dowiedziałem się, że tylko pewne potrawy smaży się przy klientach (co oczywiście zostało wykorzystane na moją fotograficzną - i nie tylko - korzyść). Zauważyłem (jestem laikiem jeśli chodzi o sushi i mogę się mylić), że nie podano kawałków imbiru dla złamania smaku, za to był oczywiście sos sojowy. Sushi miało naleciałości meksykańskie, bo większość jako składnik miało chile chipotle i awokado (guacamole), do tego obok sushi podano kawałki chile serrano (może to miało łamać smak?). Oczywiście chile nie mogło się zmarnować :) Do wszystkiego piliśmy piwko (ja piłem Bohemia Obscura - niezbyt mocne, ciemne piwko, podano nam w zmrożonych kuflach, z których parowało; niestety kelner nie potrafił dobrze nalewać i piwo się strasznie pieniło).
Po jedzeniu Miriam zaproponowała mi, że zamówimy dodatkowe potrawy, które kucharz przygotuje przy nas. Nie mogłem odmówić, zdałem się na gust Miriam i zamówiliśmy jeszcze po piwku oraz jedzonko. Przyszedł kucharz i podpalił pod kuchnią (którą była blacha ok 80x80cm). Niedługo później przyniesiono przyprawy, a po chwili składniki naszych potraw (dla Miriam na talerzu znajdowała się ugotowany ryż, jajko, marchewka, brokuły oraz inne warzywa; dla mnie była wołowina, kalafior, brokuły, marchewka, pieczarki oraz cebula). W końcu przyszedł i kucharz i za pomocą dwóch metalowych tacko-łyżek, które polewał olejem, bardzo sprawnie operując segregował, obracał, przesuwał i kroił składniki. Ja za to robiłem fotki. Co mnie zaskoczyło, kucharz zaproponował mi, bym sam spróbował trochę posmażyć. Aparat przejęła Nancy, a ja, otrzymawszy swoją czapkę kucharską, zabrałem się do roboty. Musiałem trochę się schylić, bo okap był zbyt nisko (jakby nie patrzeć, jestem wyższy od przeciętnego Meksykanina), i prawdę mówiąc, trzeba niezłej wprawy, by tymi "łyżkami" sprawnie operować, tym bardziej, że są dość cienkie i giętkie. Po chwili zrezygnowałem i pozwoliłem profesjonaliście zająć się swoją robotą.
Z przyjemnością pałaszowałem jedzonko, popijając zimnym piwkiem - mała odmiana od codziennej dawki kukurydzy i ostrego chile.
Po zjedzeniu uregulowaliśmy rachunek (właściwie zrobił to kolega, który nas zaprosił, nie dał się przekonać, byśmy płacili za siebie - w Meksyku jest tak, że jak ktoś zaprasza, to płaci za wszystko - jest to okazja do rewanżu).

Bull McCabe.
Jako rewanż zaprosiłem wszystkich na polskie piwo do baru Bull McCabe, gdzie chwalono mi, że są piwa ze wszystkich zakątków świata, i na pewno z Polski również. Dołączyć miał niedługo Yair, a także kolega Miriam, ale tylko Yair dał radę (na niego zawsze można liczyć ;). Pod barem zostawiliśmy auto Panu, który zaparkował je, gdy my spokojnie udaliśmy się raczyć piwem.
Rozczarowałem się niestety, bo w ofercie baru, poza narodowymi specjałami (w promocji 2 za 1 - od poniedziałku do czwartku od 13 do 22 - cena 35 pesos), znajdowało się około 30 innych piw, ale żadnego z Polski, ani Czech (wg mnie jedne z najlepszych piw na świecie). Były piwa z USA (Budweiser), piwa belgijskie, z UK i paru innych krajów, ale tylko niemiecki Paulaner zwrócił moją uwagę i mogłem go spokojnie polecić moim gościom jako zamiennik. Zamówiliśmy Paulaner Weissbier oraz Dunkel (oba po 60 pesos) oraz lokalny XX Amber (dos equis Amber) i zaczęliśmy ucztę.
Bar powoli zaczął się zapełniać, w tle leciał rock i muzyka z lat 80-tych (amerykańska), a w telewizji Conan Barbarzyńca (kopę lat!). Niedługo potem dołączył Yair i zamówił Paulaner Dunkel (który wszystkim z nas smakował najbardziej).
W międzyczasie po barze krążył pan z tulipanami oraz "sprzedawca" prądu. Złapaliśmy się za ręce, ja w prawą rękę jeden koniec, Yair drugi w lewą, i zaczęliśmy tańczyć :) Skala natężenia prądu była od 0 do 4, ale szybko się skończyła - dla mnie było to całkiem zabawne, dziewczyny miały dość. Zapłaciliśmy panu chyba ze 20 pesos (co łaska) i kontynuwaliśmy rozmowę, robienie fotek, a po osuszeniu dwóch kufli zapłaciliśmy rachunek i poszliśmy coś zjeść.
Tacos i agua de horchata
Na placu boju zostaliśmy tylko Yair i ja. Pojechaliśmy do znanego mojemu koledze baru (podobno z bardzo smacznym jedzeniem). Po przywitaniu się z obsługą usiedliśmy z menu w ręce i zamówiliśmy jedzonko. Yair wziął tacos, za zamówiłem inną potrawę (nazwę uzupełnię), podobną do tacos, tyle, że obok gorących, kukurydzianych tortilli (pachną zupełnie inaczej niż pszeniczne) była smażona mieszanka mięs wołowego i wieprzowego z cebulą i serem. Jako prezent od firmy dostałem tacos z pysznym smażonym mięskiem wołowym o kolorze czerwonym - chyba od papryczki chile. Do picia wziąłem sobie Coca-colę na trawienie, a Yair zamówił horchatę (meksykański napój z ryżu, wanilii, cukru, cytryny i wody; przepis tu: http://mexicanfood.about.com/od/bebidasdrinks/r/horchata.htm). Jak tylko spróbowałem horchaty, od razu oddałem colę i zamówiłem ten przesmaczny, rewelacyjnie pachnący napój.
Muszę powiedzieć, że dawno się tak nie najadłem :) A cały wieczór przed nami!
Pojechaliśmy do baru karaoke (tego, w którym byliśmy pierwszej nocy po moim przyjeździe), ale okazało się, że był w trakcie zmiany lokalizacji, więc nici ze śpiewania (oczywiście nie mojego!). Pojechaliśmy do Zócalo poszukać innego baru. Auto zostawiliśmy na strzeżonym parkingu (aparcamiento - cena 12,50 pesos za godzinę), gdzie przy wejściu oddaliśmy kluczyki panu z obsługi, który zaparkował auto.
Zanim trafiliśmy do baru, zdążyłem zrobić parę fotek Puebla by night. Wybór padł na El Microbito, prawie w samym centrum. Weszliśmy tam o 21:50, tuż przed zakończeniem promocji 2x1 (jedno piwko 325 ml kosztowało 18 pesos, w promocji 2 piwka kosztowały 30 pesos). Zaczęliśmy się raczyć piwkiem, choć ciężko było na pełny żołądek! Wysłaliśmy wiadomości do Gaby i Nancy, by do nas dołączyły, ale były zbyt zmęczone. My zresztą też, w dodatku z pełnymi żołądkami i bez większej możliwości porozmawiania, bo muzykę (dance) puszczali bardzo głośno w całej knajpie. Jeśli chodzi o obsługę, to brak takiej w Polsce: zamówiliśmy każdy po 2 piwka, które przyniesiono w wiaderku z lodem, a po skończeniu jednej butelki kelner od razu otwierał kolejną.
Drugiego piwka nie dopiliśmy, zapłaciliśmy rachunek (60 pesos za 4 piwka + 10% obowiązkowego napiwku; zaokrągliliśmy do 70) i pojechaliśmy do domu.
Wieczór był ubogi kulturalnie, za to kulinarnie bardzo :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (19)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Tata
Tata - 2009-09-22 14:08
To ile już przytyłeś ????
 
hakunka
hakunka - 2009-10-02 23:45
ej, ja żartowałam z tym - zostań kucharzem...
oj po takich wyżerkach trzeba będzie odrobić co nieco na parkiecie ;)
 
 
noufany
Roman Koziołek
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 86 wpisów86 77 komentarzy77 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.12.2017 - 17.12.2017
 
 
01.09.2009 - 08.11.2009