Dziś ostatni dzień przed wyjazdem. Po 9 odprawiamy się online.
Wstajemy po 12. Gosia zjadła tosty a ja makaron soba a'la zupka chińska o nazwie Ufo - całkiem dobra.
Plan na dziś: oglądamy zamek Osaka.
Ale najpierw idziemy do recepcji i pytamy, czy możemy wydrukować nasze boarding passy. Angielski okazał się bezskuteczny i dopiero tłumacz oświecił panią w recepcji o co nam chodzi. Złożyła ręce na krzyż, że nie da rady, ale powiedziała też ze "...convenience store".
No to idziemy do Family Marty, jest ksero!
Wybraliśmy na panelu język i głos z głośnika przywitał nas po angielsku, oznajmiając połowie sklepu, że tu jesteśmy. Niestety nie udało nam się, bo w moim telefonie brakuje portu podczerwieni, a inne formy odczytu pliku do druku też nam nie pasowały. Zatem idziemy do pobliskiej kafejki internetowej - tam musi sie udać!
Jasne. Pani zero angielskiego, każe nam kupić godzinę pobytu za 500 jenów, wiec rezygnujemy. Mamy elektroniczne boarding passy, będą musiały wystarczyć, ewentualnie wydrukujemy na lotnisku. Zatem do zamku!
Pewni, ze ogarniamy już poruszanie sie po sieci metra, pomyliliśmy peron i pojechaliśmy zamiast na północ - na zachód do Dotombori.
Skoro tak, to odwiedzimy ponownie pasaż sklepowy i biegacza Glico.
Było dobrze po 15-tej jak skierowaliśmy się do zamku.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy zaczęliśmy zbliżać sie do zamku. Ten spłonął w XIX wieku doszczętnie i teraz jest do zwiedzania w pełni zrekonstruowany zamek. Nie wchodziliśmy do środka, ale na zewnątrz prezentował się okazale.
Zadowoleni z wycieczki skierowaliśmy się do stacji metra, po drodze idąc na zakupy do marketu. Tam przyglądała sie nam jakąś Europejka. Okazało się, że jest Polką - studentką japonistyki i mieszka tu oraz prazuje. Akurat miała przerwę w pracy. Porozmawialiśmy chwilę i ruszamy na jakąś kolację.
Jako, że już jutro lecimy do Polski, moze ostatnia próba zjedzenia słynnej wołowiny z Kobe? Albo chociaż Wagyu, dobra a tańsza (relacja Kobe do Wagyu jest jak szampana do wina musującego).
Znajdujemy w google knajpę, która nie wygląda za bogato i ruszamy.
Po 30 minutach wchodzimy do lokalu. Dostajemy menu po angielsku i czekamy na wolne miejsce. Sam lokal jest wąski, u góry unosi się lekki dym za smażenia, choć myśleliśmy przez chwilę, że to od papierosów. Ceny są wysokie (za 200g steku z Kobe 5000+ jenów), ale są też tańsze wersje potraw z wołowiny, więc wybieramy coś na spróbowanie.
Dostajemy "hamburga" z cebulką (obok) i sosami podanego w żeliwnym naczyniu. W środku jest dodatkowa nagrzana kostka, na której kładzie się oderwany pałeczkami kawałek mięsa, by się przypiekł. Mięso się rozpada, a w ustach rozpływa. Bosko:)
Druga potrawa to ryż z cebulą i podsmażonymi kawałeczkami wołowiny. Na tym plastry steku zrobionego na medium. Nie rozpada sie jak burger ale jest całkiem delikatny i n pewno lepszego sortu:)
jak wrócimy do Polski to porównamy z naszym mięsem.
Za całość płacimy 2610 jenów. Jesteśmy zadowoleni. Nie wiemy, na ile to kwestia tego, że było dobre, a na ile, że chcieliśmy, żeby było dobre, szczególnie, że ceny dużo wyższe.
Ale spróbowaliśmy, i o to chodziło.
W drodze powrotnej chcemy wybrać dodatkowe 1000 jenów z bankomatu w markecie ale pozwala na wyjmowanie wielokrotności 10000 jenów, więc rezygnujemy. Zostaje nam 491 jenów gotówki. Bilety na przejazd metrem wyniosą jutro ok. 360 jenów, potem kolej JR, na którą mamy jeszcze karty przejazdowe, powinno wystarczyć:)
Wracamy do hotelu i pakujemy się na powrót oraz ogarniamy transport na lotnisko. Jutro wstajemy o 0645, planowo wsiadamy w metro ok. 0815
Lot mamy o 1145, czyli o 0345 czasu polskiego. Do usłyszenia pewnie z Francji:)