Rano zeszliśmy na sniadanie, pierwszy raz japońskie! Choć tosty tez byly, dominowały: zupa miso, makaron smażony w wodę sojowym, ryz z surowym jajkiem, omlecik.
Ok 0905 przyszła pani i powiedziała nam że śniadanie jest do 0900.
Jak odkladalismy tace, talerze i sztućce, pani powiedziała, ze dziś specalny dzien, zabrala wszystko od nas. Odnieslismy wrażenie, ze raczej uznała, ze nie poradzimy sobie z sortowaniem smieci.
Zostawiamy bagaże i ruszamy do zamku Nagoya.
Mamy stad ok. 1km pieszo ale wybieramy okrężną drogę metrem, 2x dłuższą, ale nie trzeba tyle chodzic.
Wejście do zamku kosztuje po 400 jenow ze zniżką 100 za okazaniem biletu jednostkowego na metro.
Kierujemy sie do zamku. Na placyku bedzie niedługo jakiś performance, mija nas 5 przebierańców w steoje samurajow, wiec zawracamy na placyk, z którego zdążyliśmy juz sobie pójść.
Panowie tańczą, graja na bebnach, walczą mu uciesze gawiedzi.
Po przyjemnym pokazie idziemy dalej, ale spotykamy grupę 3 wojowników ninja i Gosi udaje sie z nimi mieć zdjęcie.
Sam zamek ma 5 pięter, w środku jest muzeum. Po pol godzinie wychodzimy na Slonce i zjadamy sushi z wczoraj.
Glony i ryż w tym trojkatnym sushi sa pakowane osobno, ale opakowanie jest tak zaprojektowane, by sprawnie złożyć wszystko razem.
Potem do hotelu, znowu po walizki (zmiana miejsca po 1 dniu jest uciążliwa), i na shinkansena.
Niby to tylko szybko pociąg ale wrażenie robi. No i w Yokohamie jestesmy po 1h25m.
Przesiadamy sie na lokalny pociąg i po 20 minutach jesteśmy w china town, gdzie mamy budżetowy nocleg.
Przy rezerwacji pare razy się okazało, ze mniejsze miasta wcale nie były tańsze niż te duże.
W recepcji płacimy 4900JPY, bierzemy klucz i idziemy na 4 piętro budynku bez windy.
W pokoiku w stylu japońskim: mata tatami, dwa materace futon, klima, lodówka i drzwi, razem niecałe 4m kwadratowe. Włączamy klime, krótki odpoczynek i idziemy do miasta.
Nie będąc pewnymi, gdzie dokładnie jest china town, próbujemy znaleźć jakies japonskie jedzenie, ale łatwo nie jest. Nigdzie nie ma angielskiego menu, zupełnie w ciemno nie chcemy zamawiać, w wielu miejscach dodatkowo eliminuje nas fakt, ze mozna palić. Sieciowe fast foody na razie omijamy, mała w nich różnorodność.
Po jakiejś godzinie trafiamy na cos, gdzie porcje sa duże i sensowne cenowo.
Zamowienie w automacie bylo trudne bo nie bylo angielskiego. W końcu pomogl nam kelner, spalaszowaliamy kolacje: makaron soba na ostro oraz prazony makaron z glutowatym sosem, grzybami, kimchi i innymi.
Najedzeni, wygrzani, kierujemy sie w stronę hostelu. Szukamy przecenionego sushi ale specjalnie dla nas dziś nie przeceniali. Chyba odwiedziliśmy złe sklepy.
W pokoju scielimy łóżka, oglądamy dziwne japońskie TV i idziemy spać. Jutro jest pare atrakcji zanim pojedziemy do Tokio, moze zobaczymy Fuji z punktu widokowego?
Dobranoc:)