Na dziś specjalnie nie kupowaliśmy śniadania, bo zimny pokój ogrzewany tylko klimatyzacją oraz chociaż częściowo pełny żołądek z rana sprzyjają położeniu się z powrotem do łóżka i spędzeniu tam kolejnej godziny.
Dzięki temu wyszliśmy dziś z hotelu o godzinę wcześniej - całkiem nieźle:)
upewniliśmy się, że sprawa z pokojem jest załatwiona i na pewno nie musimy się przemieszczać i pojechaliśmy na Ueno.
Stamtąd do parku: przy schodach grał Indianin peruwiańskie rytmy znane z polskich ulic. Wczoraj też tu był. Kolejka do muzeum, które mijaliśmy wczoraj tez dziś była, tylko 2 razy większa. Ale ruszała się. Ciekawe jak kolejka do naszego muzeum.
Na szczęście Muzeum Narodowe nie bylo oblegane, kupiliśmy bilety po 620 jenów i weszliśmy do środka.
Zwiedzanie zaczęliśmy od drugiego piętra (z dwóch). W przewodniku było napisane, że porządne zwiedzenie tego obiektu trwa cały dzień, a pobieżnie przynajmniej 2-3 godziny. Ze względów oczywistych wybraliśmy krótszy wariant.
Żeby nie rozpisywać się o muzeum, opiszę krótko. Do obejrzenia były ekspozycje dotyczące mieczy, zbroi, ceramiki, kimon i strojów nocnych, zdobienia parawanów i ścian w budynkach, stare dokumenty historyczne oraz liczne książki kucharskie i wiele innych. Jest też sala z eksponatami z okresu początków chrześcijaństwa w Japonii.
Po około 3 godzinach wyszliśmy z muzeum. Oglądaliśmy i pobieżnie czytaliśmy opisy, by zobaczyć jak najwięcej.
Skierowaliśmy się ku dzielnicy Asakusa, poszukać tam laleczki Kokeshi jako pamiątki. Mając zaznaczony punkt na mapie, po wyjsciu z metra skierowaliśmy się w odpowiednia stronę. Trafiliśmy na podłużne targowisko z 50-60 straganami ze wszelakimi pamiątkami. Trzeba dokładnie patrzeć, by nie kupić czegoś z Chin czy Korei. Kupujących dużo, większość sprzedających potrafi podstawy angielskiego, co nam ułatwia życie.
Obok targowiska jest chyba china town, bo widzimy bramę dla takich dzielnic charakterystyczną. Jest także świątynia buddyjska oraz pagoda. Obie już ładnie podświetlone bo zmierzch tuż tuż. Po targowisku co chwilę spacerują nie tylko Japonki przebrane w kimona, chodzą w drewnianych chodakach - japonkach i mają skarpetki z dzielonym dużym palcem. Jest też grupa tybetańskich mnichów w pomarańczowych strojach, skarpetkach i sandałach ( a myślałem, ze to polski patent). Jeden z nich robi sobie zdjęcie z nieskośnooką dziewczyną przebraną w kimono - nie wiem dla kogo była to większa atrakcja:)
idziemy do świątyni, oglądamy i robimy fotki, jest dużo zwiedzających, wielu z nich przyszło się pomodlić. Około 17 wszyscy zostajemy wygonieni ze świątyni, a ta zamknięta. Czas wracać do domu. Na jutro przed wyjazdem do Osaki trzeba zostawić sobie jeszcze jeden punkt zwiedzania, ale o tym jutro.
Przed powrotem do hotelu idziemy na kolację, tym razem normalny bar. Zjadamy po zupie miso i ryżu: Gosia z fetą i ciemnym, glutowatym sosem, ja z kimchi i wieprzowiną i też glutowatym sosem, tylko, że jasnym. Wszystko dobre:) tym razem wydajemy 1150 jenów.
Jeszcze market i do hotelu. Jutro wracamy do Osaki. Dobranoc!